Polska rozpocznie prezydencję w Unii Europejskiej już w lipcu 2011 roku. Coraz częściej pojawiają się głosy, by za priorytet uznała naprawę europejskiego, wolnego rynku, na którym obecnie namnożonych jest wiele barier, które uniemożliwiają poprawny przepływ towarów i usług na terenie Unii Europejskiej.
Komisja Europejska stworzyła już listę problemów, które uniemożliwiają obecnie zaistnienie jednolitego rynku i które powinny być rozwiązane w pilnych reformach. Wśród najpoważniejszych przeszkód trzeba wymienić m.in. nieistniejące prawo patentowe czy brak konkretów legislacyjnych w kwestii handlu elektronicznego, a także brak jednolitych przepisów odnośnie opodatkowania dla firm.
Czas polskiej prezydencji zbiegnie się z publiczną dyskusją na temat proponowanych przez KE reform mających na celu wyeliminowanie pierwszych 20 przeszkód uniemożliwiających obywatelom UE wolny handel. I tu powstaje pytanie, czy Polska powinna zaangażować się, ewentualnie w jakim stopniu, w ich realizację.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych póki co takiej roli Polski w reformowaniu rynku europejskiego nie mówi „nie”. Zastrzega przy tym jednak, że Polska musiałaby włożyć w takie działanie wiele pracy, co i tak nie wyeliminowałoby ryzyka politycznego. Zaangażowanie się w europejskie reformy wiązałoby się z walką o rynek dla wszystkich Europejczyków, a nie tylko dbałością o własne podwórko. Ale czy o to właśnie chodzi w prezydencji? Pomysł ma zarówno przeciwników, jak i zwolenników.
Ministerstwo Gospodarki z kolei mówi wprost, że działania prorynkowe powinny się znaleźć w programie naszgo przewodnictwa. Jednak w sposób raczej ogólny, a nie skonkretyzowany na poszczególnych planach reform. Ostateczna decyzje w tej sprawie zapadnie zapewne dopiero po ogłoszeniu przez KE konkretnych propozycji reform, które miałyby pójść na pierwszy ogień.